Bądźmy dla innych darem
/za KAI/ 29.01.2017
W Światowy Dzień Chorych na Trąd bp pomocniczy Marek Solarczyk w konkatedrze M.B. Zwycięskiej na stołecznym Kamionku przewodniczył uroczystej mszy św. Bądźmy dla innych darem Bożego Błogosławieństwa - zachęcał.
Jako przykład osoby niosącej wsparcie chorym bp Solarczyk przywołał postać zmarłej przed kilkoma dniami śp. Anny Sułkowskiej z Sekretariatu Misyjnego Jeevodaya. - Była członkinią Instytutu Prymasa Stefana Wyszyńskiego i od wielu lat bardzo mocno angażowała się w pomoc ludziom dotkniętym trądem - wspominał duchowny.
Jej pogrzeb odbędzie się w poniedziałek o godz. 11.30 w katedrze warszawsko-praskiej. Rocznie notuje się około 250 tys. nowych przypadków zachorowań na trąd. 80 proc wszystkich chorych to mieszkańcy Indii. (za KAI)
Zwyczajnie dobry człowiek
Promieniowała światłem. Niosła dobro, którym zarażała innych. Nie było w niej cienia pobożnej pozy czy świętej poprawności, tak często charakterystycznych dla zaangażowanych katolików. Powiedzenie, że była dobrym, prawdziwym człowiekiem, łączącym często bardzo odległych sobie ludzi ociera o banał i należną zmarłym laurkę, ale taką ją zapamiętam. Będąc człowiekiem tysięcy talentów sama pozostawała w cieniu, na drugim planie. Wcale jej to nie uwierało, wręcz przeciwnie stanowiło jej siłę przekutą w konkret codzienności.
Poznałam Anię w Rzymie przy okazji kanonizacji apostoła trędowatych o.Damiana de Veustera. Napisała wówczas do sekcji polskiej Radia Watykańskiego, że w uroczystości weźmie udział doktor Helena Pyz, lekarka trędowatych z Indii i może byśmy chcieli z nią porozmawiać. Traf chciał, że to ja odebrałam tego maila i nagrałam wywiad. Potem była przemiła kolacja i jak mówi piosenka: „Niby nic, a tak to się zaczęło”. Gdy z perspektywy patrzę, jak ta zawodowa znajomość przekształciła się z czasem w bliskość i w wiele dobra, nie tylko w moim życiu, myślę sobie, że powinniśmy być wrażliwsi na znaki Bożej obecności w naszej zabieganej codzienności. Dla mnie takim znakiem jest właśnie ten mail od Ani.
Będąc najbliższą przyjaciółką Heleny, jako kierownik Sekretariatu Misyjnego Jeevodaya Ania stała się też i tą, bez której misja Heleny po ludzku byłaby niemożliwa. Czerpała radość z „odwalania czarnej roboty” - choćby mozolnego zbierania grosz do grosza funduszy na działanie Ośrodka. Wiedziała ile kosztuje worek ryżu i ile takich worków trzeba codziennie zapewnić mieszkańcom ośrodka. Gdy pojechałam z nią do Jeevodaya zobaczyłam, jak bardzo było to jej miejsce na ziemi. Miłość i szacunek jakimi ją tam otaczano nie wzięły się znikąd. Dla naznaczonych trądem była siostrą (Didi), oni dla niej rodziną. I o tę rodzinę troszczyła się całym sercem, żyła jej problemami i radościami. Stała się przedłużeniem pomocnych rąk doktor Heleny, a zarazem i tą, która z jej ramion ściągała ciężar codziennej troski o byt i edukację mieszkańców Jeevodaya. Światła reflektorów koncentrowały się na Helenie, to ona sięgała po kolejne nagrody i wyróżnienia. Ani to nie przeszkadzało wiedziała bowiem, że ich siła tkwi właśnie w tym tandemie i każda pedałuje na miarę otrzymanych od Boga darów, talentów i zadań. Gdy o niej myślę widzę jak pcha wózek Heleny – dosłownie i w przenośni. Zawsze o krok z tyłu, ale zawsze razem. Gdy młodzi z Jeevodaya przyjechali do Polski na Światowy Dzień Młodzieży mówili mi, że Didi Anna dała im szansę na lepsze życie oraz pokazała, że warto być dobrym i pomagać innym. Jej odejście jest niepowetowaną stratą dla całej rodziny Jeevodaya. Jest też przyczynkiem do tego, by szybko zebrać i udokumentować również jej wkład w to wielkie dzieło.
To, jak żyła, a nie odwrotnie, sprawiło, że kiedyś zapytałam ją o Instytut Prymasa Wyszyńskiego do którego należała. Jej pełne prostoty świadectwo wierności Jezusowi i niekłamanej miłości do Maryi uwierało moją rogatą i często zbuntowaną duszę; ujmowało mnie, że nigdy mi nie moralizowała i nie wytykała, że bez sensu błądzę po wertepach, tracąc cenny czas. Pokazywała tylko, co dla niej jest naprawdę ważne. Dzięki Ani zatęskniłam za taką samą bliskością z Jezusem i tak samo jak jej spełnionym życiem. Brakować mi będzie rozmów do białego rana przy jej ulubionym różowym winie i świadomości tego, że zawsze jest na wyciągnięcie ręki (telefonu)– zarówno w sprawach banalnych, jak i wielkich.
W jednym z ostatnich sms-ów jaki od niej dostałam napisała: „Dziś myślę o ludziach szczególnie mi bliskich, także o tobie”. To również jest Ania - potrafiąca na różne sposoby tworzyć niezwykle trwałe więzy. Jej strata boli bardzo. Tak naprawdę wciąż nie mogę uwierzyć w to, że nie zadzwoni i nie napisze; w to, że nie wybierzemy się do Nepalu, by pospacerować szlakami Himalajów, co było jej marzeniem. Najpierw bardzo się z Bogiem kłóciłam o to, że ją zabrał. Wiara mówi, że On wie, co dla nas jest najlepsze, serce do końca jednak tego nie przyjmuje. Moimi czynię słowa młodych z Jeevodaya wypowiedziane po ŚDM, na który mogli przyjechać dzięki wrażliwości Ani: „Wielbimy Cię Panie Boże za życie Didi Anny”. Cieszę się Aniu, że mogłam cię poznać. I obym nie zmarnowała tego, co mi dałaś i zrealizowała to, co chciałaś, bym mimo trudności skończyła i do czego mnie wciąż mobilizowałaś. Dziękuję Bogu za to, że postawił Ciebie na drodze mego życia. (BZ)
Fundacja Heleny Pyz - Świt Życia ul. Młodnicka 34, 04-239 Warszawa tel. 22 673 02 65 This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it. |
KRS 0000404982 NIP 9522117125 REGON 145918470 |
Nr konta bankowego BGŻ BNP Paribas PLN 39 2030 0045 1110 0000 0389 5020 |